„Nie będą nam w obcych językach narzucali, jaki ustrój mamy mieć w Polsce”. Ta deklaracja prezydenta Dudy sprzed trzech miesięcy mogła robić wrażenie w sensie emocjonalnym, jednak żadne emocje nie zmienią obowiązującego stanu prawnego. Czy unijne instytucje mogą nakazywać, jaki ustrój mamy mieć w Polsce?
Na to pytanie odpowiada art 91. ust 3. Konstytucji RP:
„Jeśli wynika to z ratyfikowanej przez Polskę ustawy konstytuującej organizację międzynarodową, prawo przez nią stanowione jest stosowane bezpośrednio, mając pierwszeństwo w przypadku kolizji z ustawami.”
Tutaj dochodzimy do sedna sporu. Umowa międzynarodowa (np. Prawo UE) ma większą moc niż polskie ustawy. Prezydent Duda mógłby uznać ten fakt za zaprzeczenie narodowej suwerenności ale jego pogląd nie ma w tej kwestii żadnego znaczenia. Trybunał Sprawiedliwości UE jest czymś w rodzaju Trybunału Konstytucyjnego dla całej UE. Ten organ ocenia, czy ustawy krajów członkowskich są zgodne z prawem unijnym. Orzeczenia TSUE mają dokładnie taką samą moc jak ratyfikowane umowy międzynarodowe tzn. większą niż poslkie ustawy. Prezydent Duda po raz kolejny udawał brak elementranej wiedzy prawniczej.
Rząd Brukseli się nie boi
„Bezprecedensowy atak na suwerenność Polski” – tymi słowami wiceminister sprawiedliwości podsumował orzeczenie TSUE nakazujące zamrożenie Izby Dyscyplinarnej Sądu Najwyższego. Jako absolwent studiów prawniczych powinien wiedzieć, że istotą przystąpienia do organizacji międzynarodowej (np. UE) jest zrzeczenie się części suwerenności na rzecz tej organizacji. Zgodę na to wyraził suweren w dniu referendum akcesyjnego z 2004 r. Wstąpienie do UE to nie tylko zgoda na przyjmowanie unijnych funduszy, ale również zobowiązanie do przestrzegania unijnego prawa, które w tym przypadku nakazuje, aby polski Sąd Najwyższy był instutycją niezależną od polskiego sejmu.
Trybunał Julii Przyłębskiej uratuje Polskę przed zagraniczną agresją
Premier Morawiecki nie rozumie pewnego zagadnienia, które stanowi punkt wyjścia – orzeczenia TSUE są ostateczne, podlegają natychmiastowemu wykonaniu, żadne środki odwoławcze od nich nie przysługują.
„Myślę, że porozmawiamy po prostu z Instytucjami UE (…) To nie jest sąd ostateczny, to jest tylko sąd europejski, to jest tylko trybunał sprawiedliwości.” – tymi słowami szef rządu bagatelizował dwa lata temu możliwość wydania przez TSUE wyroku uznającego bezprawność innego elementu „reformy sądownictwa”. Nie trudno się domyślić, że premier nie zamierza wykonać postanowienia TSUE nakazującego zamrożenie Izby Dyscyplinarnej SN.
Zamiast tego postanowił skierować całe zagadnienie do mgr Julii Przyłębskiej, która jako rzekoma prezes Trybunału Konstutucyjnego wyda decydujące rozstrzygnięcie: „My z całą pewnością skierujemy do Trybunału Konstytucyjnego, który jest najwyższą instancją odwoławczą, zapytanie w tej sprawie.” Morawiecki nie ma wykształcenia prawniczego jednak jako premier powinien wiedzieć, że TK nie jest instancją odwoławczą od wyroków jakichkolwiek sądów, a już na pewno nie od orzeczeń TSUE.
Konsewkwencje buntu rządu przeciw UE
„Nie umawialiśmy się z Unią na to, żeby Unia meblowała nam polski wymiar sprawiedliwości.” Przytoczona wypowiedź wiceministra sprawiedliwości Michała Wójcika uznaje postanowienie TSUE za niedopuszczalne.
Meblowanie wymiaru sprawiedliwości faktycznie jest kompetencją państw członkowskich, a nie centralnych organów UE, jednak unijne prawo narzuca w tej kwestii minimalny standard, jakm jest niezależność sądów od rządzących partii politycznych. Sędziowie Izby Dyscyplinarnej SN zostali powołani de facto przez sejmową większość tzn. za pośrednictwem „zreformowanej” przez pis Krajowej Rady Sądownictwa. Z tego powodu TSUE uznał nową izbę SN za sprzeczną z prawem UE i nakazał rządowi zawieszenie jej funkcjonowania.
Wiceminister Wójcik uspokaja, że „Nie ma co obywateli straszyć karami finansowymi.” Czy na pewno? Pseudoprawnicze wywody premiera Morawieckiego i jego ministrów nie zaczarują rzeczywistości, która za niewykonanie orzeczeń TSUE każe jednak placić. Tą kwestię wyjaśnia prezes SN Małgorzata Gersdorf:
„Komisja Europejska zastrzegła sobie prawo do złożenia dodatkowego wniosku o nałożenie na Polskę okresowej kary pieniężnej, w przypadku, gdyby Polska nie stosowała w pełni środków tymczasowych zarządzonych w postanowieniu z dnia 8 kwietnia 2020 r.”
Nie tylko kary pieniężne, na horyzoncie również polexit
Rząd prezesa Kaczyńskiego powinien coś zrozumieć – czas uników i zwodzenia Unii Europejskiej „dialogiem” już się skończył. Orzeczenie TSUE uznające bezprawność „reformy sadownictwa” zapadło tym razem na wniosek Komisji Europejskiej, a nie polskich sędziów. Pójście na wymianę ciosów może Polskę drogo kosztować. Jako przestrogę można przytoczyć wypowiedź byłego prezesa Trybunału Konstutucyjnego. Prof Andrzej Zoll został zapytany ponad rok temu jakie byłyby skutki, gdyby Rząd nie uznał orzeczenia TSUE. Odpowiedział:
„Jeśli polski rząd nie zaakceptuje postanowienia TSUE, to wkroczy na bardzo niebezpieczną dla Polski drogę. Konsekwencją tego będzie w najbliższym czasie wykluczenie Polski z UE.” Wtedy rząd orzeczenie TSUE jednak zaakceptował.
Za przestrogę można również uznać wypowiedź jednego z czołowych prawicowych publicystów sprzed kilku miesięcy. Związany z TVP info Rafał Ziemkiewicz najwyraźniej uznał, że pisowska „reforma sądownictwa” jest wartością nadrzędną:
„Z każdym takim draństwem (…) coraz więcej Polaków dostrzega, że dochodzi ten etap, że trzeba się tej Unii postawić i być może się pożegnać.” Wypowiedzi prof. Andrzeja Zolla oraz Rafała Ziemkiewicza mają jeden wspólny mianownik – polexit jest już czymś więcej niż tylko wymysłem opozycji.
Autor: magister prawa z uprawnieniami na jeden z wolnych zawodów prawniczych